czwartek, 10 stycznia 2013

Nie Jesteśmy Ludźmi [part2]

Po pierwsze bardzo dziękuję za komentarze i z góry przepraszam za za błędy, których na pewno nie uniknęłam.
Po drugie wszem i w obec ogłaszam, że ogarnianiem szablonu zajmę się jak tylko dopadnę jakiś komputer który ma normalną przeglądarkę, a nie explorer'a.
Zapraszam do czytania.
_____________________________

Obserwuję go już od paru tygodni. Zacząłem to robić w sumie przez przypadek. Tak… bardzo dobrze pamiętam ten dzień. A może powinienem powiedzieć „tamten wieczór”?
Poprosiłem wtedy przechodzącą kelnerkę o rachunek. Uśmiechnęła się i powiedziała, że zaraz przyniesie, ale najpierw obsłuży ‘tamtego pana’. Wskazała, z lekkim rumieńcem, jego stolik ruchem głowy, a ja mimowolnie spojrzałem w tamtym kierunku. I coś mnie trafiło. Nie mam pojęcia, co to było, ale na pewno nie ‘szlag’.
Przy stoliku siedział jasny blondyn w kruczoczarnym garniturze, pod którym widać było ciemnoszafirową koszulę.
Za nim, na finezyjnie powyginanym mosiężnym wieszaku wisiał długi, czarny płaszcz.
Facet na oko miał 23 lata, ale mógł mieć zarówno więcej, jak i mniej.
Stolik stał w rogu Sali, skryty za bujną roślinnością, owinięty półcieniem, niczym kokonem.
Nie wiem czemu, ale skojarzyło mi się to z ‘bazą’, jaką w młodości wybudowałem razem z przyjacielem w lesie. Było to nasze sekretne miejsce, doskonały punkt obserwacyjny i jeszcze lepsza kryjówka, na przykład przed wściekłymi sąsiadami, którym podkradaliśmy owoce. Uśmiechnąłem się z rozrzewnieniem na wspomnienie, tych starych, może nie idealnych, jednak dobrych czasów.
Eh… sąsiedzi mnie nienawidzili z całego serca. Podejrzewam nawet więcej. Bali się mnie, bo byłem ‘inny’. ‘Dziecko Znajda’, tak mnie nazywali. Nie bez powodu. Znaleziono mnie na brzegu lasu, w koszyku piknikowym. Miałem wtedy coś koło roku. Mimo iż wyglądem nie odbiegałem od ‘normalnych’ ludzi, i tak wiadomo było, że coś jest ze mną nie tak. Jedynymi osobami, które mnie w pełni akceptowały byli moi przybrani rodzice oraz przyjaciel – Jason. Jakby się głębiej zastanowić, to jego rodzice też nie okazywali mi swojej wrogości otwarcie… byli po prostu nie ufni w stosunku do mnie. Obchodzili się ze mną trochę jak pies z jeżem. Z jednej strony chcieli mnie poznać, z drugiej bali się mnie i opinii sąsiadów.
Ale jedno trzeba im przyznać – wino z ich winiarni było obłędne. Jak tylko wyszliśmy z wieku niedojrzałych dzieciaków, a weszliśmy w wiek niedojrzałych młodzieniaszków, to nie raz podkradaliśmy z Jason’em jakąś buteleczkę i dzieliliśmy się nią w ‘bazie’, do której wczołgiwaliśmy się z coraz większym trudem.
Spojrzałem na, pusty już, kieliszek, w momencie, gdy kelnerka położyła przede mną rachunek w pięknym, eleganckim, skórzanym etui. Zapłaciłem należność i pospiesznie wstałem, jeszcze raz zerkając w stronę nieznajomego. On także na mnie spojrzał. Uniósł lewą brew, uśmiechając się nieco ironicznie. Odwróciłem wzrok i wyszedłem na chłodne, nocne powietrze.
Odetchnąłem głęboko, nie mogąc wymazać z myśli obrazu jego twarzy.
Na paragwajską pietruszkę pięciopalczastą*, jakie ten gość ma oczy! Z pozoru zielone, wpadające w odcień złota, tak naprawdę zawierają w sobie miliony przeróżnych kolorów. Drobne plamki sprawiały wrażenie gwiazd w bezkresnym kosmosie. Zupełnie jak gdyby ktoś umyślnie zamknął całe uniwersum w tych oczach.
Po za tym otaczała go aura niesamowitości, grozy, tajemnicy… Peszył, lecz równocześnie posiadał siłę jakiegoś nieziemskiego przyciągania.
Podszedłem do samochodu, o który się oparłem. Chwyciłem głowę w dłonie, kręcąc nią powoli. Doskonale wiedziałem, że do tej restauracji ‘zwykli’ ludzie przychodzą rzadko, a przeważająca część gości to nie-ludzie, ale nie spodziewałem się spotkać tak kogoś aż tak…osobliwego. Bo to, że blondyn człowiekiem nie jest, było oczywiste.
Wróciłem do domu z postanowieniem, że dowiem się czegoś więcej o tej zadziwiającej istocie.
I właśnie od tego czasu go obserwuję.
Z pozoru błaha obserwacja przerodziła się w obłęd. Chciałem wiedzieć o nim więcej i więcej i więcej, a i tak nie wiedziałem nic…
A teraz stoję jak ten pierdolony idiota i patrzę jak wychodzi. Trawię w umyśle jego ostatnie słowa starając się pojąć ich sens. ‘Odważny jesteś…’ Co to kurwa miało być?!
Powoli osunąłem się na krzesło obite elegancką czerwienią miękkiego materiału. Kurwa. A co tutaj nie jest eleganckie?
Dopiero po paru minutach mój mózg zaczął pracować na wyższych obrotach, przez co uświadomiłem sobie parę rzeczy.
Jako pierwsze dotarło do mnie to, jak żałośnie zacząłem tą przedziwną konwersację. Drugie w kolejce olśniewających mnie myśli stanęło przeświadczenie, że niepotrzebnie pytałem go, kiedy można go tu spotkać. Przecież doskonale wiedziałem, kiedy się tu pojawia, a kiedy znika. Znałem jego ‘grafik’ na pamięć.
Po trzecie, zrozumiałem, że w dalszym ciągu nic o nim nie wiem.
W końcu zanotowałem, że para kelnerek i kilka innych osób patrzy na mnie z podziwem, ale też kiepsko skrywaną zazdrością. No tak. W końcu to ja byłem tym, z którym raczył uciąć sobie krótką pogawędkę. Powinienem się czuć zaszczycony. I chyba by tak było, gdyby nie to, że jestem zupełnie skołowany.
Wstałem i na miękkich nogach ruszyłem do wyjścia, nawet nie zwracając uwagi na przepiękne, pełne przepychu wnętrze restauracji.
Jakimś cudem udało mi się dotrzeć do mojego czerwonego cacka. Usiadłem w wygodnym fotelu ‘Merca’ i odetchnąłem głęboko, po czym zacząłem się śmiać jak chory psychicznie człowiek.
- Kurwa, jaki ja jestem żałosny.
_______
* paragwajska pietruszka pięciopalczasta - nieświadomych odsyłam tutaj.